Umierając, prosili o modlitwę
Parafia w Horbowie nie ustaje w upamiętnianiu unickiej rodziny Koniuszewskich, która zginęła tragicznie w czasach prześladowań ze strony caratu. Ich dobrowolna śmierć w płomieniach była nie tylko aktem desperacji, ale też znakiem sprzeciwu wobec nieludzkiej przemocy.
Czteroosobowa rodzina Koniuszewskich zginęła 10 grudnia 1874 r. Józef i Anastazja oraz ich córki: trzyletnia Ewa i dwumiesięczna Łucja byli ofiarami prześladowań za wiarę. – Koniuszewski pochodził z Dąbrowicy. Był zaradnym gospodarzem, umiał zadbać o rodzinę. Kupił tu, w Kłodzie Małej, która za jego czasów nazywała się Ukaźna, kilka morgów ziemi. Miał dom i gospodarstwo. Mówił o sobie, że jest Polakiem i katolikiem. Nie chciał przejść na prawosławie, ani ochrzcić najmłodszej córki w prawosławnej cerkwi. Nakładano na niego liczne kontrybucje. Płacił je, dopóki miał z czego. Zmuszano go do zmiany wiary na przeróżne sposoby. Zabrano go nawet do aresztu w Białej Podlaskiej, gdzie powybijano mu zęby, ale on dalej pozostał wierny swojemu wyznaniu – opowiada Jarosław Kosiński z parafii Horbów. Dodaje, że Koniuszewski, aby płacić cotygodniowe kary, musiał wyprzedać cały majątek. Czego nie sprzedał, zabrało kozackie wojsko, stacjonujące w Ukaźnej. Zarekwirowano mu nie tylko gospodarskie zwierzęta, zboże, ziemniaki oraz domowe sprzęty, ale nawet ubranie. Pusta obora, stodoła, pola i domowe pomieszczenia nie napawały nadzieją. Koniuszewscy zostali ogołoceni do cna. Nie mieli co jeść, czym napalić w piecu ani pieniędzy na opłacanie kolejnych kar. Kiedy doprowadzono ich do tak krańcowej sytuacji, zdecydowali się na samospalenie we własnej stodole.
Nie było ratunku
– Wszystko, o czym mówię, znam z przekazów i z opracowań. Kiedy żołnierze posłali po popa, który miał ochrzcić najmłodsze dziecko Koniuszewskich, Józef zabrał rodzinę do stodoły. Jej drzwi zabezpieczył drągiem, owiniętym drutem. Pręt szybko nagrzał się od ognia i niemożliwe było, by ktoś odbezpieczył drzwi. Drąg był bardzo gorący. Nie dało się go dotknąć gołymi rękami. Wrót stodoły nie można też było odbezpieczyć za pomocą koni, bo one boją się ognia. Płonąca stodoła szybko zwróciła uwagę sąsiadów. Zbiegli się wszyscy okoliczni mieszkańcy, ale ratunek był niemożliwy – wspomina pan Jarosław. Dopowiada, że kolejnego dnia na miejsce tragedii przybyli przedstawiciele carskiej władzy. – Kazano przynieść sienniki. Potem kładziono na nich nadpalone ciała Koniuszewskich. Józef i jego rodzina nie tyle spalili się, co otruli dymem, bo w stodole nie było zbyt wiele słomy. Szczątki kazano wynieść za stodółkę, potem wszystkich obecnych rozgoniono. Do dziś nie wiemy, gdzie pochowano Koniuszewskich. Mówi się, że ich ciała złożono w dwóch trumnach. Być może zakopano je na terenie ich posesji. Inna wersja mówi o pochówku w miejscowej dębince – zaznacza J. Kosiński.
Pomnik i krzyż
Pan Jarosław zaznacza, że działania upamiętniające Koniuszewskich rozpoczęły się wraz z przybyciem do parafii obecnego proboszcza ks. Józefa Nikoniuka. – Przed laty teren, na którym zginęła rodzina Koniuszewskich był zaniedbany, zarośnięty bzem i innymi krzakami. Uprzątnęliśmy to własnymi rękami w kilka osób. Dziś, niedaleko pomnika poświęconego Koniuszewskim (wzniesionego w 1925 r.), postawiliśmy także duży, dębowy krzyż i tablice informacyjne – dopowiada nasz rozmówca.
Zwraca też uwagę na pewien istotny szczegół. Zaznacza, że działka Koniuszewskich od momentu ich śmierci pozostała pusta i niewykorzystana. – Od 150 lat, przy głodzie ziemi, jak mówi nasz proboszcz, na tym terenie nikt się nie pobudował. Myślę, że stało się tak przez szacunek do tych ludzi i tego miejsca. Działka od kilkudziesięciu lat należy do Stowarzyszenia Pamięci Unitów Podlaskich „Martyrium”, które teraz nam ją wydzierżawiło – informuje pan Jarosław.
Stodoła i wiata
– Obok krzyża i tablic, umieściliśmy też niewielką kapliczkę na dębie, który rośnie tu od wielu lat. Zapewne był on świadkiem męczeńskiej śmierci Koniuszewskich. Od kilku miesięcy punktem centralnym tego miejsca jest jednak niewielka stodoła. Ma ona przypominać tą, w której zginęła nasza bohaterska rodzina. Obecnie obiekt jest pokryty papą, ale w przyszłości chcemy go wyposażyć w strzechę. Obok pojawi się także wiata, w której będzie można usiąść i odpocząć. Ma ona służyć tym, którzy przybywają do tego niezwykłego miejsca – tłumaczy Witold Kaczanowicz, radny gminy Zalesie. – W stodole chcemy zgromadzić dawne wiejskie sprzęty. Będzie to izba pamięci poświęcona Koniuszewskim. Ma opowiadać o ich życiu – dopowiada J. Kosiński. Panowie podkreślają, że w te działania zaangażowana jest nie tylko parafia, ale i gmina Zalesie, która przeznaczyła część środków pieniężnych na wykonanie stodoły i wiaty. Podkreślają, że zależy im na tym, by pamięć o Koniuszewskich nie zginęła. Trzeba przyznać, że swoimi działaniami wpisują się w tradycje przodków, którzy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości postawili pomnik na cześć tragicznie zmarłej rodziny.
Książka-wspomnienie
Ks. prałat Bernard Błoński ze stowarzyszenia „Martyrium” zwraca uwagę, że wzniesienie pomnika poświęconego Koniuszewskim w 1925 r. , nie było pierwszym sposobem upamiętniania tej rodziny. – Około roku po tamtych tragicznych wydarzeniach w austriackiej prasie ukazała się rycina, ilustrująca śmierć Koniuszewskich. Można ją obejrzeć w naszym Diecezjalnym Muzeum. Drugim upamiętnieniem była książka Józefa Barwińskiego zatytułowana „Józef Koniuszewski. Wspomnienie z czasów prześladowania unitów na Podlasiu”, wydana w 1879 r. w Chicago. Autor opublikował ją pięć lat (!) po śmierci Koniuszewskich pod pseudonimem „Nadbużanin”. Stowarzyszenie „Martyrium” w ostatnim czasie sfinansowało ponowne wydanie tej książki. Została ona wzbogacona w fotokopie i tłumaczenie aktów zgonu Józefa, Anastazji, Ewy i Łucji Koniuszewskich, pochodzących z parafialnej księgi zmarłych. Pomnik był dopiero trzecim elementem ich upamiętnienia – precyzuje ks. B. Błoński.
Miejsce pamięci
Kapłan podkreśla, że jednym z celów stowarzyszenia jest upamiętnianie miejsc związanych z prześladowaniem unitów. – Najważniejszym z nich jest oczywiście Pratulin, ale w naszych zamysłach od lat było również zwrócenie uwagi na Kłodę Małą. O nękanej przez władze carskie, szykanowanej i doprowadzonej do ruiny materialnej oraz do desperacji rodzinie Koniuszewskich wielokrotnie mówiono także w trakcie procesu beatyfikacyjnego Męczenników Podlaskich. Działka, na której ponieśli śmierć, należy do stowarzyszenia. Użyczyliśmy ją dla parafii Horbów. Dzięki zaangażowaniu jej proboszcza i wiernych, została ona zagospodarowana. Wszystkie związane z tym prace zakończą się jeszcze w tym roku. Z pewnością będzie to ważne miejsce pamięci historycznej dla parafii, ale też dla gminy Zalesie – podsumowuje ks. B. Błoński.
Heroiczna i desperacka śmierć
6 sierpnia br., w dniu odpustu parafialnego, w Kłodzie Małej, na terenie dawnego gospodarstwa Koniuszewskich zostanie wystawione krótkie przedstawienie, opowiadające o tej bohaterskiej rodzinie. Autorką scenariusza jest Urszula Jaworska z Dereczanki. – O jego napisanie poprosił mnie ks. Jozef Nikoniuk. Wiedział, że piszę wiersze, opisuję naszą przyrodę i dawne obrzędy. Początkowo nie chciałam się zgodzić. Ksiądz przywiózł mi kilka opracowań o Koniuszewskich. Bazowałam szczególnie na książce Józefa Barwińskiego. Napisałam scenariusz dwóch scen; jedna dotyczy tego, jak stopniowo ograbiano tą rodzinę, zabierając jej dobytek, jedzenie i sprzęty. Druga opowiada o tragicznej śmierci w stodole. Przedstawienie wystawi klub seniora. Uważam, że Koniuszewscy naprawdę zasługują na naszą pamięć. Cieszę się, że przygotowana została także kolejna książka na jej temat. Napisał ją Wojciech Kobylarz, który na swoim koncie ma niejedną historyczną publikację. Książka jest obecnie w druku – mówi U. Jaworska. W rozmowie przytacza treść scenek. – Ich śmierć była heroiczna, ale i desperacka, bo przecież popełnili samobójstwo. Barwiński w swojej książce opowiada, że w trakcie pożaru, Józef Koniuszewski przez niewielki otwór w ścianie prosił zgromadzoną społeczność o modlitwę w intencji swojej rodziny. Autor książki potwierdził, że stodoła była zabezpieczona od wewnątrz, by nie udało się uratować żadnej obecnej w niej osoby – mówi nasza rozmówczyni. Trzeba przyznać, że o takiej historii trudno jest myśleć ze spokojem…
Agnieszka Wawryniuk